
Klub Muszkieterek, czyli kłopoty z Miśką
Opis
Druga część opowieści o czterech przyjaciółkach. Tym razem główną bohaterką jest tytułowa Miśka - gimnazjalistka bez wiary w siebie, przeżywająca pierwszą miłość i poważne rozterki dotyczące swojej urody. Te przyziemne kłopoty zostaną jednak przyćmione przez wydarzenia, które będą miały wpływ na całe życie dziewczyny.
Jaką tajemnicę kryją rodzice Miśki? Czy grube może być piękne? Do czego może posunąć się artystka, która chce przekonać się jak będzie wyglądał jej pogrzeb? Czy naprawdę życie jest brutalne, a silniejszy zawsze niszczy słabszego?
Zapraszam do przeczytania fragmentu rozdziału Klubu Muszkieterek, czyli kłopotów z Miśką
Fragmenty
Miśka wstała z łóżka, oczywiście jak zwykle lewą nogą i dowlokła się w żółwim tempie do łazienki, wielce skonfundowana własnymi, natrętnymi myślami. Niewątpliwie codzienny rytuał uświadamiania sobie ogromu własnej brzydoty napawał ją odrazą i wstydem. Uważała, że jest o wiele za niska jak na przeciętną trzynastolatkę, a na dodatek o wiele za gruba. Zatem zakrywała wszystkie swoje pulchne okrągłości, w tym coraz bardziej wydatny biust – będący przedmiotem żartów chłopaków, jak i nieustannych zmartwień jej samej – długimi, jasnymi włosami oraz powiewnymi strojami w stylu zamierzchłej epoki dzieci-kwiatów: wleczącymi się po ziemi szerokimi sukniami, które dostawała w prezencie od licznej galerii ciotek, albo powyciąganymi swetrami ojca. Piegi na pucołowatych policzkach (zdaniem mamy rozkoszne biedronki) wyrastały na rumianej twarzyczce jak grzyby po deszczu, a niżej było jeszcze gorzej: przy każdym ruchu falowały jej rozłożyste ramiona, dyndały grube fałdy tłuszczu na brzuchu i kołysały się kaczkowate biodra. Nawet zakładając, że w baśni o zaklętej królewnie znalazł się królewicz, który pocałował żabę, to na drugi cud Miśka nie miała co liczyć! Niestety! Za Chiny nie przemieni się w księżniczkę!
Rozżalona stanęła przed umywalką – i wtem, spojrzawszy w lustro, zamarła. Kolejny problem! Gruba fałda pod obfitym podbródkiem obwisła nieco, a poniżej usadowił się kolejny, trzeci już wałeczek nienawistnego tłuszczu. Fakt jego istnienia sam w sobie nie byłby jeszcze niczym tragicznym, gdyby nie „drobiazgi”, które temu towarzyszyły. Po pierwsze, fałdy nie dawały się niczym, ale to niczym usunąć ani tym bardziej zakryć, bowiem kremów i pudru z zasady w tym miejscu nie używała, wmawiając sobie, że wyglądałaby jak wytapetowana świnka Piggy. Po drugie, jej nos wydawał się przez to jeszcze bardziej zadarty, a cała twarz i szyja sprawiały wrażenie nieforemnego wielkanocnego jaja. „Za dużo zmartwień jak na jednego człowieka” – mruknęła pod nosem. Ów obrzydliwy wałeczek stanowił ostatnią kroplę, która przelała czarę goryczy. Umywalka zadrżała, kiedy Miśka oparła się o nią całą sobą, zwieszając głowę w zamyśleniu.
Być piękną! Piękno budziło nieodparty podziw u wszystkich, a zwłaszcza u płci odmiennej. Na wybiegach dla modelek królowały – o zgrozo! – wychudzone do granic możliwości szkieletory. One to określały obowiązujące w świecie i w jej szkole kanony. „Wieszaki!” – takim złośliwym mianem określała owe nieszczęsne istoty jej babcia, Lola Lisińska, która twierdziła, że prawdziwa kobieta powinna mieć na czym siedzieć i czym oddychać. Niestety, gigantyczna obżartucha właśnie dochodziła do siebie po operacji odsysania tłuszczu i zmniejszania żołądka. Jako pierwsza z grubej rodzinki padła ofiarą zapasienia się, prawie na śmierć – co autorytatywnie zdiagnozował doktor Kijanka nazywany Żabą. Żołądek Loli zoperowany przez Żabę przybrał kształt wydłużonego balonika, przeciętego na pół i podwiązanego nitką, a w konsekwencji zmniejszonego do rozmiarów włoskiego orzeszka. Tak przynajmniej wynikało ze zdjęcia, któremu Misia przyglądała się tysiąc razy. Starszej pani wystarczały obecnie maleńkie ilości zmiksowanej mlecznej papki, podawanej w równie lilipucich naczyńkach, przypominających kubeczki z domku lalki Barbie, którymi jej wnuczka bawiła się w dzieciństwie. I pomyśleć, że po trzech łyżeczkach papki Lola czuła się przejedzona!
Gdyby tak móc cofnąć się do epoki renesansu! Na przykład uwielbiany przez Miśkę Rubens wysoko sobie cenił pełne kształty modelek i lubił umieszczać je nago na płótnach. Kilka stuleci wcześniej przedstawicielki rodziny Lisińskich mogłyby skutecznie kokietować męską połowę świata bogactwem puszystej kobiecości. Tymczasem XXI wiek okazywał się żałosny! Koszmary Miśki biegły jakimiś ponurymi drogami, kiedy starała się nieudolnie zasmarować wałeczek cielistym podkładem do makijażu, znalezionym w kosmetyczce ciotki Matyldy. Zrobi, ile się da, ale z góry wie, że to nic nie pomoże. Jedyną pociechę stanowił fakt, iż nikt na nią nie spojrzy!
– Wyglądasz jak zombie! – Szklana tafla bezlitośnie wyszydzała każdy szczególik.
– Nieprawda, mam ładne oczy! – próbowała się nie poddawać.
– Córka, wyjdźże wreszcie!
– Miśka, wyłaź! Co ty tam robisz?! – do krzyku matki dołączył się piskliwy dyszkant ojca. – O ósmej mam ważną naradę!
– Wczoraj też miał ważną naradę – mruknęła z przekąsem mama. – I to z tą bogaczką-łajdaczką (owo nieeleganckie określenie nadała mniej więcej dwa tygodnie temu szefowej ojca, czyli pani dyrektor biura architektów). Oboje mierzyli się teraz wściekłym wzrokiem pod drzwiami, usiłując zajrzeć przez zamglone parą okienko.
Kompletnie nie mogła tego zrozumieć, ale rodzice od kilku tygodni trwali w stanie zimnej wojny. Porozumiewali się głównie za pośrednictwem karteczek przylepianych za pomocą magnesów w różnych miejscach, głównie na drzwiach lodówki. Tata znajdował tam nieznoszące sprzeciwu rozkazy typu: Oddać pościel do pralni czy Kupić chleb plus pięć bułek, które udawało mu się realizować, oczywiście ze zmiennym szczęściem. Poza tym szacownego rodziciela wypadałoby zaliczyć w poczet gromowładnych nieobecnych. Przychodził coraz później, zjadał pozostawioną na kuchence kolację, po czym rakiem wycofywał się do swojego pokoju, gdzie popadał w stan, który Miśka określiła mianem połowicznego niebytu. Siadał w fotelu zamyślony, nie odpowiadał na żadne pytania, a potrząsany w miarę delikatnie za ramię, od razu rzucał głową niczym wściekły brytan na łańcuchu, po czym wypowiadał jednoznaczne zdanie: „Dajcież mi wszyscy święty spokój!”.
Z rozpaczą spojrzała na zegarek. Za dwadzieścia ósma! Blokowała ten nieszczęsny przybytek od pół godziny, co przy wojowniczych nastrojach rodziny zakrawało na strzelenie sobie samobója! Odsunęła zasuwkę, po czym wyleciała do przedpokoju, zmieszana. Dobrze, że w międzyczasie zdołała się ubrać, bo natychmiast stanęła oko w oko ze wznoszącą oczy do nieba, zaspaną ciotką Matyldą. Starej pannie nudziło się samej w stumetrowej willi pod Aninem, a ponieważ – jako emerytka – czasu miała od metra i trochę, na kilka dni zawitała pod dach Lisińskich. I właśnie dawała im popalić!
– Dziecię – zaintonowała ze zgrozą Matylda – Boga w sercu nie masz!
Po co było od razu wyjeżdżać z Bogiem! Ponoć to właśnie ciotka najlepiej spała między ósmą i dziesiątą, a głośne wrzaski o poranku były pierwszym grzechem głównym wołającym o pomstę do nieba. Jakże Miśka nienawidziła takich porannych zderzeń ze złośliwą harpią!
– Czasami cieszę się, że nie mam potomstwa – docięła jej ciotka, zgarniając poły różowego szlafroczka, co wywołało spłoszone spojrzenie mamy i niby żartobliwy, aczkolwiek mocno skrzywiony uśmiech w stylu: „Widzisz, tak to jest być biedną matką Polką!”. Jedenaste przykazanie brzmiało bowiem: „Będę wielbił kapryśną ciotkę Matyldę, aż do końca dni moich”. Nikt nie ośmielił się krytykować zrzędy w landrynkowatym szlafroczku, z papilotami na mocno przerzedzonej czuprynie, nikt nawet nie pomyślał o ukróceniu płomiennej żądzy wygadywania wszystkim szczerej prawdy prosto w oczy. Wręcz przeciwnie, najbliżsi jedli jej z ręki, chętnie wylizując okruszki, bowiem ciotka punktualnie, co trzy tygodnie zasiadała do pisania tajemniczego, niezwykle ważnego testamentu. W dokumencie tym, skrupulatnie przerabianym wciąż na nowo, w zależności od humoru i aktualnego miejsca pobytu (przeprowadzała najazdy kolejno na najważniejszych przedstawicieli z genealogicznego drzewka rodziny), zołza zapisywała całe swoje mienie – ruchome i nieruchome – bliższym i dalszym potomkom w prostej i krzywej linii. A rodzice Miśki bynajmniej nie mieli zamiaru poddać się w walce o schedę.
– No, gdzie ty byłaś wczoraj, hę? – zapytał nieprzytomnie tata (najwyraźniej mama nie zdążyła powiadomić go o urodzinach Nieki). – Z kim się włóczysz?!
– W cudzej kuchni! – odkrzyknęła Miśka, czmychając do siebie. I powiedziała najszczerszą prawdę. [...]